Nie będę tu pisać o najpowszechniejszym akcesorium ulicznym wiosny 2020 roku. Chodzi o zupełnie inny rodzaj maskowania, na który dość często decydujemy się w organizacjach pozarządowych o niewielkim albo zerowym stażu. Maska kompetencji, profesjonalizmu i doświadczenia bardzo szybko przyrasta wówczas do twarzy. Niestety, choć nam samym wydaje się, że jest drugą skórą, inni widzą wciąż maskę.
To dość naturalne, że kiedy stawia się pierwsze kroki w trzecim sektorze – jak wszędzie – podstawowym uczuciem towarzyszącym tym próbom jest niepewność. Szczególnie, jeśli zaczynamy naprawdę od zera, a mamy ambitne plany. Chce się jak najszybciej zmieniać świat, tymczasem na koncie na razie pustki, a w regulaminach konkursów grantowych zachęty do pochwalenia się dotychczasowymi osiągnięciami. Jedynym hasłem motywacyjnym, który w takiej sytuacji brzmi sensownie, jest amerykańskie wezwanie „Fake it till you make it”, czyli „udawaj tak długo, aż stanie się to prawdą”. I udajemy, prężąc muskuły na spotkaniach z potencjalnymi sponsorami, wymyślając różne fantastyczne historie wobec osób, które chcemy namówić na współpracę, dwojąc się i trojąc, żeby powpisywać w tabelki formularzy dotacyjnych hipotetyczne osiągnięcia. Przybieramy mądre miny i udajemy starych wyjadaczy, chociaż w gardle mokra kulka, a w głowie pustki.
Nie warto. Po pierwsze dlatego, że udawanie zasadniczo nie popłaca – w ogóle w życiu, a już szczególnie w działalności pozarządowej, która w samej swej istocie jest emanacją autentycznych, szczerych intencji (robisz coś z potrzeby serca, chęci zmiany czegoś w swoim otoczeniu albo w życiu innych, bez nastawienia na gratyfikację) a więc takie sztuczki pasują tutaj jak pięść do nosa. Udając, już na wstępie odchodzimy od tych pierwotnych założeń, a przy tym przekreślamy sobie szansę na szczerą komunikację z partnerami i adresatami naszych działań, co na którymś etapie rozwoju na pewno zaowocuje spięciem i rozczarowaniem. Po drugie, przekreślamy sobie szansę na rozwój, który może zaistnieć tylko wówczas, gdy dopuścimy świadomość, że jeszcze sporo nie wiemy, ale chcemy się nauczyć.
Po trzecie, ci, których najbardziej usiłujemy uwieść, czyli dysponenci środków przeznaczonych dla trzeciego sektora, w swoim zawodowym życiu niejedno już widzieli i z łatwością odróżnią ściemę od prawdy.
Nie bez powodu hasło „autentyczność” bije ostatnio rekordy popularności. Oczywiście, w niektórych przypadkach jest tylko nowym sposobem, żeby sprzedać odbiorcom stary towar w innym opakowaniu. Ale to zawsze się będzie działo; o wiele ważniejsza jest natomiast potrzeba, z której dane zachowanie wyrasta. Odbiorcy, na co dzień zmagający się z rozlicznymi słabościami, zaczęli mieć dość poczucia winy, w jakie wpędzały ich nienaganne wizerunki popularnych autorów treści publikowanych w Internecie (zwłaszcza że też nie raz i nie dwa okazywało się, jak niewiele mają wspólnego z rzeczywistością). Wielu z nich z ulgą zaczęło pokazywać w odpowiedzi mniej doskonałe oblicza. Udawanie męczy nie mniej jak noszenie maski w upalny dzień, w dodatku zupełnie nie ma uzasadnienia – o wiele więcej możemy zyskać prezentując się w pełnym świetle takimi, jakimi jesteśmy. Nieopierzeni, ale gotowi do naprawiania świata.
Co więc może być naszym prawdziwym atutem, jeśli dopiero rozpoczynamy działalność jako organizacja i nie zdołaliśmy nazbierać projektów, certyfikatów, dotacji? Paradoksalnie – właśnie to. Świeżość. Wielu starych wyjadaczy, wpadających rusz po rusz w te same myślowe koleiny podczas tworzenia projektów, sporo by za nią oddało. Świeżość w połączeniu z entuzjazmem sprzyja spontanicznej erupcji pomysłów i odważnym działaniom. To taki stan ducha, kiedy wszystko wydaje się możliwe, bo jeszcze niewiele mamy do stracenia, a więc zupełnie przypadkiem – jak podczas burzy mózgów – możemy wpaść na genialny pomysł, który przypadnie do gustu ludziom rozdzielającym pieniądze. Wbrew pozorom oni też – oceniając wnioski czy propozycje – chcą zobaczyć wreszcie coś innego, coś, co wyróżni się na tle tych samych, poprawnych, sprawdzonych propozycji.
Oprócz świeżości i autentyczności, jaką dysponuje początkująca organizacja, jej zasobem jest każdy z jej członków. Każdy z nas przecież gdzieś już pracował, coś robił, ma rozmaite przydatne kontakty. O tym z reguły nie myśli się w ten sposób, ale przecież organizacja to ludzie i suma indywidualnych doświadczeń i kompetencji składa się na rodzaj wspólnego kapitału początkowego, którym jak najbardziej można się pochwalić w aplikacjach o dofinansowanie pierwszych projektów.
Wreszcie profesjonalizm – mierzony nie ilością zrealizowanych działań, ale rozumiany jako punktualność, dobra organizacja, słowność. Jak podkreślał podczas jednego z naszych webinarów Tomasz Pawłowski z Gliwickiego Centrum Wsparcia Organizacji Pozarządowych, w połączeniu z zaletami, o jakich wcześniej mowa, to najłatwiejszy sposób, by wyróżnić naszą młodą organizację na tle wielu innych, podchodzących ze sporą nonszalancją do takich zagadnień jak choćby dotrzymywanie terminów. Ludzie, od których zależy wsparcie, doskonale rozumieją, że każdy kiedyś zaczynał, ale jeśli oczarujemy ich entuzjazmem i pomysłami, a potem przez trzy tygodnie nie znajdą w mailu obiecanej im prezentacji, raczej nie potraktują nas poważnie.
Tylko tyle i aż tyle. Na początek wystarczy. A prężenie muskułów zostawmy sobie na czas, kiedy osiągnięciami wyrobimy sobie taką markę, że inni będą przychodzić do nas dopytując, jak się to robi.