7 czerwca 2017

Muranów

Muranów to obowiązkowy punkt na mapie Warszawy. Spacerując po osiedlu powstałym jak Feniks z popiołów na gruzach warszawskiego getta, najlepiej zrozumieć tożsamość tego miasta. Pokawałkowanego przez wojnę i składanego na nowo z różnych, często nieprzystających do siebie elementów.

Południowa część Muranowa, zaprojektowana przez wybitnego architekta modernistę Bohdana Lacherta, tworzy jedyne na świecie osiedle-pomnik, górujące nad okolicą dzięki gruzowym tarasom. By się tu dostać, trzeba pokonać barierę schodów, bram i uruchomić wyobraźnię. W nagrodę odkrywa się zaułki i tajemne przejścia, obrośnięte zielenią mury, schowane przed wzrokiem obcych, podwórka, gdzie dawnym zwyczajem suszy się pranie, a starsi mieszkańcy wygrzewają na ławkach przed domem. Mają kameralny urok małego miasteczka w samym środku wielkiego miasta. Jest tu wszystko, czego potrzeba do życia – nie bez powodu Muranów projektowano w duchu osiedli społecznych.

Przed wojną, która przerwała ciągłość muranowskiej historii, Dzielnica Północna – bo tak nazywano to miejsce – tętniła życiem. Tworzyli ją ludzie. Mówiący w jidysz, po polsku, hebrajsku, rosyjsku, czasem też niemiecku i w esperanto, międzynarodowym języku, który narodził się właśnie tutaj. Dziś też to oni – mieszkający tutaj od lat, na równi z tymi, którzy wprowadzili się niedawno czy przyjechali tutaj na chwilę – tworzą twarz współczesnego Muranowa. Łączy ich jedno: wszyscy Muranów lubią. Jest dla nich ważny.

Bo lepiej być w miejscu, które jest jakieś – drażni, śmieszy, wzrusza, prowokuje, nawet czasem przeraża – niż w miejscu bez właściwości.