To jest tekst niejako na zamówienie, bo podczas warsztatów zorganizowanych przez nas w ramach projektu „NGO-Zrób To Sam” wielu uczestników, autorów pomysłów na projekty adresowane do lokalnych społeczności, dzieliło się obawami, że kiedy zaczną realizować te przedsięwzięcia, może okazać się, że nikt nie zechce wziąć w nich udziału albo uczestników będzie trzech na krzyż.
Znam te obawy aż nadto dobrze, bo pierwsze organizowane przez nas wydarzenia skupiały głównie organizatorów, ich partnerów, rodziny oraz przyjaciół. Czasem zaplątał się jakiś zdezorientowany odbiorca z zewnątrz. Potem już było coraz lepiej, jednak zawsze pamiętać będę tamtą frustrację, gdy mimo pracowitego roznoszenia ulotek po okolicznych blokach, rozdawania wydrukowanej własnym sumptem mini gazety i pięknie zaprojektowanych zaproszeń na przedświąteczne spotkanie przy winie i ciastach, a nawet bezpośredniego nagabywania rodziców bawiących się z dziećmi w parku, prawie nikt z sąsiedztwa nie chciał do nas dołączyć. Także na skwerze nieopodal Ogrodu Krasińskich, gdzie odbywał się nasz pierwszy piknik, na który specjalnie ściągnęliśmy (i opłaciliśmy) grupę zawodowych szczudlarzy, bo taki mieliśmy desperacki pomysł na przyciągnięcie gapiów i zwrócenie uwagi na nieistniejący fragment dawnych Nalewek. Istni mistrzowie animacji w działaniach edukacyjnych.
Co więc można poradzić tym, którzy chcą od początku cieszyć się wyższą frekwencją? Pierwszym i najistotniejszym krokiem jest rozeznanie potrzeb naszych lokalnych odbiorców, by nie bombardować ich z zapałem ofertą skrojoną na miarę wyłącznych wyobrażeń jej autorów. To, co polecałabym bardzo, jeśli macie taką możliwość, to przebadanie tych potrzeb w sposób tradycyjny, czyli zadanie konkretnych pytań poprzez ankiety i wywiady – przy niewielkim budżecie da się takie badanie zorganizować własnym sumptem, potrzeba tylko czasu. Jeśli nas na to stać, warto zaangażować profesjonalistów (na przykład studentów socjologii mających doświadczenie w prowadzeniu wywiadów). Warto też sprawdzić, czy jakaś instytucja nie badała już przypadkiem w ostatnim czasie naszej społeczności pod kątem, który może nas interesować – bo z rezultatów takich badań da się często, przy odrobinie pracy wyłuskać takie dane, jak wartości, które są istotne dla respondentów, ich stosunek do najbliższego otoczenia, sposób, w jaki je postrzegają, czego potrzebują itp.
Warto też zaaranżować spotkanie zapoznawcze, na którym będziemy mogli się przedstawić, powiedzieć, czym się zajmujemy i spytać o to, czego nasi sąsiedzi by sobie życzyli, jakich działań kulturalno-społecznych im brakuje, czym się interesują. Przy organizacji takiego spotkania niezwykle przydatne mogą się okazać kontakty z przedstawicielami administratorów budynków, zarządami wspólnot, czy podmiotów, które zrzeszają wielu członków danej społeczności (np. koło gospodyń wiejskich) albo są przez nią rozpoznawane, jak choćby członkowie rady osiedla – te osoby pomogą nam dotrzeć bezpośrednio do odbiorców, bo mają z nimi osobisty kontakt i cieszą się zaufaniem. Ulotki i zaproszenia, choć przyjęły się jako podstawowa forma komunikacji, zwykle trafiają do kosza. Kontakt z takimi osobami jak administratorzy czy zarządcy to też budowanie relacji na przyszłość, zyskiwanie potencjalnych sojuszników naszych poczynań, którzy mogą z powodzeniem kolportować informacje o planowanych wydarzeniach i sami w nich uczestniczyć.
Równolegle rozpuściłabym wici w swoim najbliższym otoczeniu i poprosiłabym pozostałych uczestników projektu o to samo. Odkąd życie przeniosło się do internetu, mamy tendencję do ignorowania mocy bezpośredniego kontaktu. Teraz co prawda utrudnia go pandemia koronawirusa, ale też w związku z nią coraz więcej osób ma dość przymusowej izolacji, zwłaszcza gdy – częsty przypadek wśród starszych osób – nie mają do kogo ust otworzyć. A często właśnie starsi sąsiedzi pełnią kluczowe role w projekcie, nie tylko jako odbiorcy działań, ale cenni informatorzy. Dotyczy to zwłaszcza pomysłów nakierowanych na odtwarzanie jakichś wydarzeń albo danych z przeszłości. Znacznie łatwiej niż zaczepiać obce osoby jest zagadać do oswojonego już z nami sąsiada, a także poprosić, żeby rozpuścił wici dalej. W taki sposób możemy zbudować na początek całkiem szeroką sieć potencjalnie zainteresowanych naszymi działaniami.
W docieraniu do odbiorców, zwłaszcza tych w wieku naszych rodziców i dziadków, często równie dobrze jak internet, który dla nas stał się już standardem w komunikacji, ale dla nich nie, o czym często zapominamy, sprawdzają się „lokale kontaktowe”, czyli ogłoszenia zamieszczane w miejscach często odwiedzanych przez osoby z sąsiedztwa. Jak za dawnych lat. Na naszym Muranowie kilka lat temu powstały nawet tablice ogłoszeń – na wniosek samych mieszkańców! Tablica ogłoszeniowa w sąsiedzkim supermarkecie albo anons wywieszony w oknie antykwariatu, księgarni, miejscowym warzywniaku, u fryzjera też zrobią swoje. Płatne ogłoszenie w lokalnej gazecie sprawiło kiedyś, że pozyskałam rozmówcę, na którego inną drogą nigdy bym nie trafiła. Przeczytała je córka 80-latka i przekazała mu telefon. Kto wie, może w taki sam sposób dotrzecie na przykład do równie wiekowej mieszkanki, doskonale pamiętającej historię kilku spośród okolicznych kapliczek, które chcecie odnowić i stworzyć na ich bazie lokalny szlak turystyczny?
A kiedy już uda się wam zebrać swoją „grupę docelową” na spotkanie zapoznawcze, nie zżymajcie się, proszę, gdy na pytanie, czego potrzebują, zaczną opowiadać o sprawach, które nigdy nie były w polu waszego zainteresowania, bo przecież zajmujecie się kulturą i nie mają najmniejszego związku z tym wspaniałym projektem, co to od dawna chodzi wam po głowie. Wysłuchajcie cierpliwie narzekań na brak miejsc do parkowania, na wycinki zieleni, dogęszczanie zabudowy, uciążliwe sąsiedztwo głośnej knajpy. Postarajcie się zrozumieć swoją „społeczność lokalną”. Bo to, o czym będą mówić, naprawdę ich zajmuje. Zapytajcie ich, jakie widzieliby rozwiązania. Czy gdybyście zorganizowali dla nich warsztaty ogrodnictwa miejskiego połączone z sadzeniem drzew, które w jakiś sposób będą odwoływać się do historii miejsca, które was z nimi łączy, byliby chętni w nich uczestniczyć? Nawet jeśli oczekiwaliby od was raczej petycji do władz przeciw wycince (swoją drogą, taką petycję też warto podpisać), pewnie część z nich wykaże zainteresowanie. Nie narzucajcie im gotowych rozwiązań, ale zmodyfikujcie je, uwzględniając sprawy, którymi naprawdę żyje okolica. Projekt przeznaczony jest w pierwszej kolejności dla jego odbiorców, a nie dla twórców. Choć gwarantuję wam, że gdy wypracujecie jego ostateczny kształt wspólnie z tymi pierwszymi, przyniesie znacznie większą satysfakcję. Możliwe też, że szybciej doświadczycie wtedy na własnych oczach realnej zmiany, o którą przecież wam chodzi.