7 czerwca 2017

Dzielnica żydowska i getto

Pierwszy właściciel pałacu, od którego wziął nazwę Muranów, był Wenecjaninem. Właśnie w Wenecji, w 1516 r., zostało użyte po raz pierwszy słowo „getto“ (il geto lub ghetto, na określenie huty, odlewni położonej z dala od reprezentacyjnego centrum miasta, ale również miejsca zamieszkania ludności żydowskiej – weneckie getto było gettem żydowskim). Pięć wieków później, 15 listopada 1940 r., niemieckie władze okupacyjne utworzyły getto w Warszawie –  w północnej części miasta, obejmującej obszar ok. 2,6 tys. kilometrów kwadratowych, w tym i Muranów. Ironiczny zbieg okoliczności.
Rozporządzenie o wydzieleniu „żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej“ podpisał ponad miesiąc wcześniej, 2 października, szef dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer, wymieniając w nim ulice graniczne nowej dzielnicy, którą wkrótce otoczono murem. Granice getta, do momentu jego likwidacji w 1943 r. wielokrotnie się zmieniały.

Teren, na którym powstało, wybrano nieprzypadkowo – od dłuższego czasu zamieszkiwała go w większości ludność żydowska, choć – jak podkreśla Eleonora Bergman („Dzielnica żydowska w Warszawie – miasto w mieście?“, „Przywracanie pamięci. Rewitalizacja dawnych dzielnic żydowskich w miastach Europy Środkowej“, Europejskie Centrum Kultury, Kraków 2008) – dzielnica żydowska w Warszawie formalnie nie istniała, gdyż nie można było wskazać jej granic.
Koncentrację ludności żydowskiej w Dzielnicy Północnej, jak nazywano teren sąsiadujący z Nowym Miastem i obejmujący głównie Muranów, przyspieszył dekret wydany w 1809 r. przez Fryderyka Augusta, króla saskiego i „księcia warszawskiego“, nakazujący Żydom opuszczenie śródmieścia i określający ściśle  rejony, w których nie wolno im mieszkać, bez jednoczesnego wskazania miejsc, gdzie mogliby się osiedlać. Rejon Muranowa wydawał się idealny pod zasiedlenie – wówczas znajdowało się tu sporo pustych lub opuszczonych parcel. Szybko więc wyrosły na nich domy, wiele z nich projektowanych przez dobrych architektów, które później trafiały do rejestru zabytków.

Gabriela Zalewska, interpretując dane o rozmieszczeniu Żydów w Warszawie z 1840 r., pisała: „możemy stwierdzić wyraźny pas leżący między ulicami Okopową i Nalewki, łączący cyrkuły IV i VII w jedną zwartą dzielnicę, zamieszkałą prawie wyłącznie przez starozakonnych. Tak więc w 1840 r. rewir żydowski, tak charakterystyczny dla Warszawy lat późniejszych, już istniał, dzieląc miasto na dwie zróżnicowane pod względem narodowym części“ (za: „Getto Warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście“, B.Engelking, J.Leociak).

Na początku XX w. ludność Muranowa już w ok. 70 proc. stanowili Żydzi, łącznie ok. 300 tys. mieszkańców. Dzielnica była miastem w mieście, pełnym kontrastów. Część mieszkańców dorobiła się, prowadząc własne biznesy, pozostali żyli w biedzie, trzymając się tradycji. Niewielkie działki, zabudowane parterowymi ruderami sąsiadowały z czterokondygnacyjnymi kamienicami bogatych żydowskich kupców. Drobne sklepiki – z centrami handlowymi, jak pasaż Simonsa na Nalewkach. Handlowe ulice, jak Nalewki czy Przejazd – z ulicami o złej sławie, Solną czy Miłą, które nie posiadały nawet kanalizacji ani brukowania i skupiały głównie żydowską biedotę. Do 1916 r. Muranów był już bardzo gęsto zabudowany. Każda jego ulica – jak wspomina Bernard Singer w książce „Moje Nalewki“ – miała swoją specyfikę. Na Nalewkach handlowano koronkami, wyrobami galanteryjnymi i pończoszniczymi. Na Gęsiej – manufakturą moskiewską i łódzką. Franciszkańska skupowała radomską skórę. Początek ul. Miłej miał opinię zamożnej, bo od jej frontu mieszkali właściciele sklepów z Nalewek. Za to jej przedłużenie, zwane Nowomiłą, skupiało już głównie biedotę: rzemieślników, handlarzy, przekupki, bezrobotnych lub ludzi „nieokreślonych, a wielce podejrzanych zawodów“ i cieszyło się jak najgorszą opinią. Ten, kto przekraczał niewidzialną granicę między kontrastującymi częściami ulicy, robił to na własną odpowiedzialność. „Kiedy na Nalewkach okradano kupca, subiekt handlowy szedł „ na tamtą stronę“ by odkupić skradzione rzeczy. Jeśli mu się nie udało, przychodził z wiadomością, że kradzieży dokonała nie sitwa, ale nieodpowiedzialna banda“. Podobnie dzieliła się ulica Gęsia, która przy Nalewkach była ulicą handlową, zaś za Dziką aż do Okopowej – siedliskiem biedoty, m.in. kamieniarzy wyrabiających pomniki na cmentarz żydowski. Na Dzielnej i Pawiej w domach o niskich numerach mieszkali kupcy, za Pawiakiem- panowała atmosfera podobna do ul. Nowomiłej. Najgorszymi ulicami były Stawki i Smocza – „ulica furmanów, łachmaniarzy, złodziei z pozorami romantyczności, mszczących krzywdę ubogich przez okradanie nieco zamożniejszych“.

W ciasnych, przeludnionych uliczkach dzielnicy żydowskiej każdy skrawek zieleni był na wagę złota. Rolę zielonych płuc dzielnicy pełnił Ogród Krasińskich, całodzienne miejsce spacerów niań z dziewczętami żydowskimi z „dobrych domów“ –z Dzikiej, Stawek, Smoczej. Pomysłowi mieszkańcy Muranowa imali się też innych sposobów, by zapewnić sobie kontakt z naturą. Bernard Singer wspomina, jak na Nalewkach 39, w podwórzu prowadzącym do ulicy Kupieckiej, pomysłowy przedsiębiorca zainstalował krowiarnię – jako ośrodek „świeżego powietrza“. Złudzeniem wsi miała być obora, dwa drzewka i niezliczona ilość much. Sama wieść, że można pić tutaj mleko bez wody, ściągała klientelę, dlatego przedsiębiorstwo utrzymało się dość długo, aż do złośliwego donosu – prawdopodobnie konkurenta. Policja sporządziła protokół o zanieczyszczanie podwórza, zamknięto krowiarnię i usunięto drzewka.
Tak Singer widział Muranów na krótko przed wyprowadzeniem się z dzielnicy żydowskiej: „Przyglądałem się dzielnicy, ale zawsze obojętnie. Raziła mnie w nocy: wyglądała czyściej, ale traciła swój charakter. Przypominała wówczas oczodoły bez oczu. Cały jej urok polegał na niezdrowym, nieustannym i nierytmicznym ruchu. W dzień wszyscy dokądś się spieszyli nie rozglądając się i popychając jeden drugiego. Cała ulica biegła. Ruch wzmagał się szczególnie między pół do drugiej a drugą po południu. Biegano ze sklepu do sklepu po krótkoterminowy kredyt, po ostatnią sumę, która była potrzebna dla spłacenia weksla. Zaciągano pożyczkę z łaski, bezprocentową, bez pokrycia, w wielkim zaufaniu. O pół do trzeciej zaczynała się nowa bieganina: w banku otwartym do trzeciej trzeba było spłacić weksel. Wszystkie dorożki były w ruchu. Klienci, którzy przybywali z prowincji, wdrażali się do bieganiny. Modlitwę odmawiano w biegu, wypowiadając ostatnie sentencje między bóżnicą a sklepem. Nie wiem, ile sklepów było na Nalewkach. W każdym razie w ciągu pierwszych lat naszego stulecia liczba ich wzrosła dziesięciokrotnie. Duży lokal dzielono na części, a w każdej z nich inny kupiec urządzał swój sklep, czasem było ich pięciu, sześciu. Budkę z wodą sodową w bramie zamieniano na sklep. Piwnice przerabiano na składy. Długie wielopodwórzowe domy miały roje sprzedawców bez sklepów. Płacili stróżowi i policjantowi za prawo handlu. Większość sklepów w podwórzach często zmieniała właścicieli. Najmniejszy kryzys zmiatał drobnych kupców.“

Początkiem końca tego wszystkiego był 12 października 1940 r. Adam Czerniaków, prezes Gminy Żydowskiej w Warszawie (popełnił samobójstwo 24 lipca 1942 r.), napisał pod tą datą w swoim dzienniku: „Pochmurno. +12 stopni. Dziś Sądny Dzień (Jom Kippur, najważniejsze święto żydowskie). W Gminie tylko dyżury. Sądziłem, że mogę z rana wyjść później, a to z tego względu, że przybycie moje do Gminy w Sądny Dzień byłoby niejako demonstracją bezbożnictwa. Aż tu z rana nadszedł list z Magistratu, że mam się stawić na Daniłowiczowskiej u Makowskiego o 10 rano. Chodzi o 1000 „robotników“.
O 10.30 posiedzenie u Makowskiego. Obecni: Schoen, Braun, Drost etc. Poza tym Czerniewski i urzędnik z Magistratu. Z początku konferencja niemiecka, potem z Czerniewskim i towarzyszem, a potem poproszono mnie, Oświadczono (Schoen), że w imię ludzkości, na zarządzenie gubernatora, generał-gubernatora, z polecenia wyższego tworzy się ghetto. Doręczono mi plan niemieckiej dzielnicy i oddzielnie plan ghetta. Okazało się, że grnaiczne ulice ghetta są przeznaczone dla Polaków.
Polecono mi utworzyć milicję żydowską z 1000 osób. Do 31 października ma być wysiedlenie dobrowolne, potem przymusowe. Mebli zabierać nie wolno. Na moje obiekcje natury finansowej odpowiedziano, że milicja może być dobrowolna, poza tym w ghetcie jest dość środków materialnych.
W tej chwili (trzecia po południu) robotnicy magistraccy przepalają żelazne ogrodzenie ogródków na Barbary.“

W styczniu 1941 r. w getcie warszawskim, które objęło także Muranów, zamknięto ok. 400 tys. Żydów. Maksymalną liczbę ludności – ok. 460 tys. – osiągnęło trzy miesiące później. Granice getta w pierwszym okresie przebiegały ulicami: Wielka (obecnie miejsce po niej zajęte jest przez Pałac Kultury i Nauki), Bagno, pl. Grzybowski, Rynkowa, Zimna, Elektoralna, pl. Bankowy, Tłomackie (obecnie odcinek al. „Solidarności”), Przejazd, Ogród Krasińskich, Freta, Sapieżyńska, Konwiktorska, Stawki, Okopowa, Towarowa, Srebrna i Złota. Później obszar getta był pomniejszany. Do końca 1942 r. z getta wywieziono ok. 300 tys. mieszkańców. Na jego terenie 9 sierpnia wymordowano około 3 tysięcy Żydów. Tylko w okresie od zamknięcia dzielnicy żydowskiej w październiku 1940 r. do połowy 1942 r. zginęła 1/4 mieszkańców getta.

PO GETCIE I NA GETCIE

Po stłumieniu powstania w getcie i wysadzeniu w powietrze Wielkiej Synagogi na Tłomackiem w maju 1943 r. Niemcy mieli już plan wobec Muranowa – dlatego szybko przystąpili do rozbiórki wypalonych kamienic. Na ich miejscu chcieli zbudować wzorcową dzielnicę dla niemieckich urzędników – bloki, parki i domki z ogródkami. Nie zdążyli jednak zrealizować tych projektów – szyki pokrzyżował im wybuch powstania warszawskiego.
Ci, którzy widzieli Muranów jeszcze sprzed upadkiem powstania z 1944 r., a zawędrowali tam po wyzwoleniu lewobrzeżnej Warszawy – jak Michał Zylberberg, autor książki „A Warsaw Diary 1939-1942”, byli kompletnie zdezorientowani. Czuli się, jakby trafili w zupełnie inne miejsce. „Było tak cicho jak w grobie. Cały obszar pokrywała gruba warstwa śniegu. (…) Nie spotkałem żadnego znaku tego, co tutaj przedtem istniało. To było niesamowite i przerażające” (Zylberberg za „Getto Warszawskie – przewodnik po nieistniejącym mieście, B.Engelking, J.Leociak).

Na obszarze ok. 2,5 km kwadratowych – tyle liczyła dawna dzielnica północna – zalegało, według różnych szacunków, 3-4 mln m3 gruzu. Zwałowiska sięgały 6-7 metrów ponad poziom ulicy. Prace nad oczyszczeniem tego terenu, jak wówczas skrupulatnie wyliczono, zajęłyby prawie 4 lata, wymagałyby zatrudnienia 10 tys. robotników oraz 420 wagonów i 4 lokomotyw, pracujących non stop.

Dzięki tym szacunkom (dziś nie wiemy, czy nie przesadzonym) władze miejskie postanowiły, powołując się eufemistycznie na „względy oszczędnościowe”, nie odgruzowywać w całości Muranowa, tylko wznieść nowe osiedle na 3-4 metrowej skarpie gruzów, de facto na resztkach gettowej zabudowy. W planie przestrzennym odbudowy Warszawy, powstającym w lutym i marcu 1945 r. pod kierunkiem naczelnego architekta miasta Józefa Sigalina, dzielącym ocalałe fragmenty miasta na trzy kategorie pod kątem warunków przyszłej swobody ich projektowania, „tereny gruzów byłego getta” znalazły się w trzeciej grupie: „warunków w niczym nie ograniczających”, obok budynków zniszczonych i przeznaczonych do rozbiórki.

Innej decyzji trudno było się spodziewać. Pokrywające Muranów gruzowisko, przetykane gdzieniegdzie narożnikami domów i kawałkami szyn zajmowało zbyt duży obszar – nie było szans, by pozostawić taką pustynię nietkniętą. W dodatku w samym centrum miasta! Idealna przestrzeń, by zrealizować architektoniczną utopię. Poza „względami oszczędnościowymi” przemawiał za nią argument zachowanego w tym miejscu uzbrojenia ulic, oraz jeszcze jeden, który dziś brzmi co najmniej humorystycznie – „zbliżenia śródmieścia ku robotnikom spychanym w ustroju kapitalistycznym na dalekie i prymitywne przedmieścia” („Stolica” z 1949 r.) Nowy Muranów, „wspaniałą dzielnicę nowego życia Socjalistycznej Polski”, wznoszoną specjalnie dla pracujących obywateli, przedstawiano jako przeciwieństwo znajdującej się kiedyś w tym miejscu „dzielnicy magnackich, feudalnych jurydyk miejskich, później dzielnicy nienawiści rasowej”. Jak pisał Adolf Ciborowski w albumie „Warszawa – o zniszczeniu i odbudowie miasta, Wydawnictwo Interpress, Warszawa 1969): „Budowniczowie zyskali ułatwienie, o którym marzy większość urbanistów świata: swobodę dysponowania terenem miejskim dla potrzeb nowo planowanego miasta. Swobodę – ograniczoną jedynie względami natury ekonomicznej, wynikającymi z bezpośrednich kosztów budowy i eksploatacji”.

Nie brano nawet przez chwilę pod uwagę – jak zwraca uwagę Eleonora Bergman w artykule „Dzielnica Północna w Warszawie – miasto w mieście?” („Przywracanie pamięci. Rewitalizacja zabytkowych dzielnic żydowskich w miastach Europy Środkowej”, Wyd. Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków, 2008 r.) – odtworzenia nawet fragmentu dawnego Muranowa. Nikt nie stawiał sobie też pytań o moralny aspekt wznoszenia na grobach osiedla mieszkaniowego. „W żadnej poważnej literaturze nie znalazłem śladu takich wątpliwości – przyznaje w rozmowie z Rafałem Jabłońskim dr Jacek Leociak, współautor książki „Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście.” („Tylko tam nikt nie wrócił”, „Życie Warszawy”, 18 kwietnia 2008 r.) Jak podkreśla historyk, choć cała Warszawa odbudowana została na grobach, to po aryjskiej stronie rodziny dokonywały po wojnie ekshumacji, a w getcie nie było komu tego robić. Pod gruzami, nietknięte, zostały nie tylko fundamenty i piwnice przedwojennych kamienic, ale także – wspomniana choćby przez Mary Berg w „Pamiętniku z getta warszawskiego” rozległa sieć tuneli i korytarzy, w których podczas powstania w getcie zginęło wielu jego mieszkańców. „Ten obszar to jeden wielki cmentarz. Nigdy nie prowadzono tam systematycznych ekshumacji. Gdy gdzieś ktoś robi wykopy, to znajduje trupy. Podczas budowy Arkadii też znaleziono zbiorową mogiłę. Teren ten był już poza gettem, ale wszystko wskazuje na to, że Niemcy zakopali tam ciała osób zastrzelonych na Umschlagplatzu. Pod spodem w resztkach piwnic są zwłoki; po wojnie ich nie wydobyto”- mówi Leociak.

Poeta i pisarz, badacz kultury polskich Żydów, Jerzy Ficowski (autor wiersza o Muranowie) miał tego świadomość. Dlatego – jak wspominał podczas rozmów z Krzysztofem Czyżewskim, prowadzonych w latach 2000-2001 – pewnego razu przyszła mu do głowy opowieść z gatunku fiction o podziemnym mieście, w którym pod nowymi budynkami wciąż żyją „Robinsonowie getta“ – jego mieszkańcy, którzy ocaleli, ukrywający w piwnicach i podziemnych korytarzach od upadku powstania. „Pamiętam, że to miał być wiersz o tych podziemnych kryjówkach z dopływem powietrza i wody, które skazani Żydzi, zwłaszcza ci zamożniejsi, budowali sobie, kryjówkach z wentylacją, z dopływem prądu, gdzieś pod domem, gdzie mieli przeczekać najgorsze i wyjść, kiedy już będzie można. Ja sobie wtedy pomyślałem, że pod tym rumowiskiem wielkim, na którym już miało się stawiać nową dzielnicę Muranów, istnieje taka kryjówka, taka podziemna izba, w której zostali ludzie, do której się nawet Niemcy nigdy nie dokopali, i która gdzieś pod żyjącym miastem trwa do dzisiaj, jak grobowiec nie odkryty w piramidach egipskich. Uznałem wtedy, że nie będę opowieści z dreszczykiem pisał na takie tematy, i dałem temu spokój. Ale mi się te kilka słów przydało po wielu latach…”. (Krzysztof Czyżewski, Rozmowy po drugiej stronie muru, Tygodnik Powszechny, 2005)