Nie wiem, czy wiecie (pewnie nie, bo zakładamy, że trafiliście na tę stronę po raz pierwszy), że autorka tego tekstu, czyli Beata – prezeska Stacji Muranów, od pięciu lat regularnie biega. Co to ma wspólnego z pracą w stowarzyszeniu? Na pewno bieganie uczy konsekwencji. Ale tym razem nie o to chodzi. Otóż dziś, kiedy przebiegnięcie dziesięciu i więcej kilometrów nie stanowi już dla mnie problemu, może się wydawać, że tak było od początku. I że wystarczy postawić pierwszy krok, a wszystko będzie łatwe jak bułka z masłem. Niestety nie. Pierwsze biegi odbywały się po ciemku, bo wstydziłam się pokazywać ludziom w stanie, w jaki wprawiało mnie podbiegnięcie pod Agrykolę. Żeby coś powoli, prawie niezauważalnie, zaczęło się zmieniać, musiało minąć co najmniej kilka miesięcy, podczas których wytrwale, co drugi dzień, nakładałam buty i wychodziłam na zewnątrz, niezależnie od nastroju, aury i innych okoliczności.
Zanim przestaniecie czytać dalej, bo co Was interesują jakieś cudze pasje i przygody, gdy chcecie konkretów o tym, jak wygląda praca stowarzyszenia, zostańcie jeszcze przez chwilę. Bo jak napisałam wyżej, kiedy patrzy się na czyjeś osiągnięcia, wszystko wydaje się łatwe. Także do naśladowania. Nie zauważamy zupełnie drogi, jaką trzeba było pokonać, by dotrzeć do danego punktu. Polacy, jak wiemy, lubią działać spontanicznie i odpowiednio zmotywowani są zdolni do wielkich zrywów. Każda cecha ma jednak swoją ciemną stronę, a ponieważ w tym przypadku jest nią słomiany zapał, bywa – i to wcale nierzadko – że po pierwszym, euforycznym okresie, gdy tylko pojawią się trudności, odpuszczamy. W rejestrze polskich organizacji pozarządowych są tysiące martwych organizacji, które dały się uwieść romantycznemu wezwaniu: mierz siły na zamiary, nie zamiar według sił. Konkretniej – na ok. 143 tysiące istniejących w naszym kraju stowarzyszeń i fundacji 35 procent istnieje tylko na papierze. Prawie jedna czwarta. To robi wrażenie.
Lubimy od razu mierzyć wysoko. Wyobrażamy sobie, że wystarczy zapał, świetne pomysły i nasza organizacja urośnie jak na drożdżach. Parę miesięcy, góra pół roku i będzie prawie jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Drugi Caritas.
Oczywiście serdecznie Wam (i nam również) tego w przyszłości życzymy. Zwykle jednak – zwłaszcza jeśli zaczyna się bez dużego zaplecza – scenariusz wygląda nieco inaczej. Owszem, możemy stać się rozpoznawalni. Możemy to osiągnąć nawet zakładając lokalną organizację, zajmującą się kulturą, czyli szykując się do działania w sferze, która nie rozpala szczególnie wyobraźni i nie budzi współczucia, skutkującego natychmiastowym sięgnięciem do portfela. Możemy też wiele zdziałać, ale na pewno nie nastąpi to od razu. Nie w miesiąc. Nie w parę miesięcy. Nawet nie w rok, chyba że dysponujemy nieograniczonymi funduszami i jesteśmy osobami publicznymi rozpoznawalnymi w całej Polsce. Choć to też niczego nie gwarantuje.
My wierzymy w skuteczność innego scenariusza, który wielu osobom może wydawać się mało porywający i żmudny. Ale przetestowaliśmy je na własnej skórze i gwarantujemy, że działa. Jego sens zawiera się w małych, ale konsekwentnych krokach w wyznaczonym kierunku, a najlepiej ilustruje go powiedzenie: „nie od razu Kraków zbudowano”.
A więc: jak te kroki powinny wyglądać?
Przede wszystkim: zastanówcie się, czy naprawdę musicie zakładać organizację pozarządową. Pewnie znów pomyślicie, że to absurd. Projekt „NGO Zrób to sam” miał przecież zachęcać do organizowania się i działania, chcemy się dowiedzieć jak to zrobić, a ona tu wypisuje, żeby się wstrzymać i nas zniechęca. W naszym projekcie nie chodzi jednak bynajmniej o to, by powiększać pulę martwych fundacji i stowarzyszeń! Zwykle impulsem do założenia organizacji jest chęć zrealizowania jakiegoś przedsięwzięcia, doprowadzenia do zmiany, mniej lub bardziej trwałej. To może być wydarzenie, warsztat, koncert, spotkanie, albo głębsza zmiana – posadzenie drzew, zadbanie o seniorów w najbliższej okolicy, zaktywizowanie mieszkańców. Pchani entuzjazmem, zapominamy często, że nie funkcjonujemy w próżni. Decydując się na powołanie do życia nowego podmiotu mamy w perspektywie dodatkową pracę. Początkowo głównie dla własnej satysfakcji. Zanim stanie się źródłem (zazwyczaj dodatkowym i zazwyczaj skromnych) zarobków, minie trochę czasu. Czy rzeczywiście mamy go wystarczająco dużo, żeby regularnie przeznaczyć na sprawy stowarzyszenia? Lub czy mamy z kim się podzielić zadaniami?
Dlatego sugestia: najpierw, gdy już zbierzecie osoby chętne do zmiany czegoś w swoim otoczeniu, nie wyrywajcie się od razu z formalną rejestracją. Zorganizujcie razem jakieś wydarzenie. Może być małe, z budżetem wynoszącym sto złotych. Poznajcie się wzajemnie w działaniu, ale też przetestujcie własną determinację. Bo może się okazać, że rwąc się do zakładania stowarzyszenia, wyobraziliście sobie, że czas się magicznie rozciągnie, nie biorąc pod uwagę już i tak napiętego harmonogramu i licznych obowiązków – zawodowych i związanych z prywatnym życiem. Albo czasu na sen. Brzmi ironicznie, ale nie bez powodu trzeci sektor przyciąga osoby aktywne. To ludzie, którzy angażują się często w milion spraw dookoła i – jeśli nie mają wsparcia albo nie umieją delegować obowiązków – potem z połowy muszą rezygnować.
Jeśli projekt pójdzie po waszej myśli i nadal będziecie przekonani, że chcecie działać, określcie i zapiszcie cele, jakie ma osiągnąć wasza organizacja. To też przyda się wam jako podstawa do stworzenia statutu. My mieliśmy cele następujące: upowszechnianie informacji o warszawskim Muranowie (głównie poprzez stronę internetową), promowanie Muranowa, aktywizacja i rozwój społeczności lokalnej, działanie na rzecz rozwoju Muranowa i zachowania zabytków kultury materialnej istniejących na terenie Muranowa (cóż, taki urzędowy język, ale pisząc po ludzku, w ostatnim punkcie chodziło o to, żeby ochronić nieliczne muranowskie ostańce przed zniknięciem z powierzchni ziemi). Kiedy teraz im się przyglądamy, czujemy satysfakcję, że wszystkie z nich realizujemy – i możemy to zmierzyć, podsumować w konkretny sposób, poprzez dziesiątki zaistniałych projektów. Tylko że zajęło nam to prawie 10 lat!
Dalej – rozpiszcie te cele na małe kroki. Planowanie uchodzi za czynność niezbyt twórczą, ale najpierw trzeba sobie stworzyć podstawowe ramy i bezpieczne warunki do pracy, żeby potem wykazywać się inwencją. Za każdym razem warto rozłożyć tę drabinkę aż po najniższe szczeble, pytając siebie nawzajem: czego potrzebujemy, żeby zrealizować dany cel? Nie chodzi tylko o pieniądze, ale na przykład o ludzi – czy mamy wśród siebie kogoś, kto dysponuje odpowiednimi kompetencjami, a jeśli nie, to czy możemy się do niego zwrócić, czy zechce z nami współpracować za darmo itp. A gdy ludzi już mamy, czas na przygotowanie realnego budżetu i zadanie sobie kolejnych pytań: skąd te środki wziąć? Czy możemy (i czy na pewno chcemy) sfinansować przedsięwzięcie własnym sumptem? Czy mamy listę sponsorów, do których możemy się zwrócić? Czy gmina/miasto/dzielnica dysponuje środkami na podobne działania, na które można się ubiegać w formie grantów? Czy wiemy, jak napisać taki grant, albo kogo poprosić o pomoc?
Nie mniej istotne pytanie na tym etapie to: dla kogo chcemy to zrobić? Znów rzecz niby absolutnie podstawowa, ale chyba tylko w teorii, stąd niezliczone działania, w których udział biorą niemal wyłącznie krewni i znajomi królika. Bo mieszkańcy oczekują od nas na przykład rozwiązania problemów z parkowaniem, a my chcielibyśmy robić dla nich wernisaże sztuki współczesnej i liczymy, że przyjdzie na nie tłum. Oczywiście odpowiedź na pytanie: „dla kogo” może też brzmieć: dla satysfakcji własnej i przyjaciół, i to też jest w porządku. Tylko znów: czy wtedy jest sens powoływania stowarzyszenia, pisania statutu, wybierania władz? Czy warto płacić za rejestrację tylko po to, żeby wydrukować sobie wizytówki ze stanowiskiem „prezes” albo „członek zarządu”?
I jeszcze jedno: warto od razu powiedzieć sobie, że łatwo nie będzie. Że przyjdą chwile, kiedy będziecie chcieli rzucić to wszystko w diabły. Ale też nie dajcie sobie wmówić, że się nie da. W każdym przedsięwzięciu nastawionym na zmienianie świata – a nawet własnego podwórka – musi być odrobina szaleństwa. Bez niego nigdy nie powstałby Kraków. Ani gotyckie katedry.
Będziemy mówić na ten temat więcej podczas naszego pierwszego webinaru „Na fali entuzjazmu”, na który zapraszamy Was 24 października 2019 r. o godz. 19, dostęp przez stronę FB Stacji Muranów.