Kiedyś mieć wizję – zwłaszcza w biznesie – to było coś. Teraz, gdy podobne hasło pojawia się podczas konferencji albo wykładu, słuchacze zwykle spoglądają po sobie znacząco. Niejeden chętnie skomentowałby, że wizje to można sobie miewać po spożyciu różnych nielegalnych środków, ale z pewnością nie chwalić się nimi w kontekście prowadzenia działalności. Bo tu liczy się wyłącznie twarda rzeczywistość. Wizja brzmi ogólnikowo, marzycielsko, wydaje się zaprzeczeniem praktycznego podejścia, niezbędnego, żeby z sukcesem doprowadzić każdy projekt do końca.
Niestety, sceptycy w tym przypadku mylą się na całej linii. Wizja – czyli wyobrażenie tego, co ma robić w przyszłości organizacja, wyobrażenie bardzo ogólne, śmiałe, a nawet wręcz fantastyczne – to absolutnie niezbędny element każdego przedsięwzięcia, również działań w sferze pozarządowej. Im mniej się ograniczamy w myśleniu o niej, tym lepiej. Trochę tak, jak podczas burzy mózgów, gdzie można, a wręcz należy dzielić się wszystkimi pomysłami, bez zastanawiania się jeszcze, czy są one realne. Wizja to jest coś, co dodaje skrzydeł, zapału, a bez niego trudno działać w trzecim sektorze, zwłaszcza gdy po pierwszym, euforycznym etapie przyjdą kolejne, wypełnione żmudnymi codziennymi zadaniami i rozwiązywaniem problemów. To nie znaczy natomiast, że wszystko, co nam się zamarzy, zrealizujemy natychmiast, w ciągu miesiąca czy dwóch, bo nawet w ciągu pierwszego roku działalności może to okazać się niewykonalne. Myśląc o wizji jako o czymś do urzeczywistnienia już, zaraz, można tylko podciąć sobie skrzydła: o rany, przecież ja nie mam tylu kompetencji, pieniędzy (do kwestii pieniędzy jeszcze wrócimy), ludzi, którzy mogliby pomóc, najlepiej więc dam sobie spokój. Dlatego za wizją powinny iść kolejne kroki, już bardzo precyzyjne i przyziemne – wyznaczenie celów, a następnie na ich podstawie – projektów, które z kolei należy podzielić na zadania. Wtedy coś, co przeraża ogromem, rozłożone na mniejsze kawałki, już nie wydaje się mrzonką, do uniesienia której potrzeba prawdziwych siłaczy.
A więc: wizja jest absolutnie podstawową kwestią, z niej wyrasta wszystko inne: ludzie, pieniądze, projekty. Jeśli chcesz założyć organizację pozarządową, z pewnością taką wizję masz, nawet jeśli musisz się zastanowić, jak ubrać ją w słowa. Jeśli natomiast myślisz, że dobrze byłoby założyć organizację, żeby coś zrobić, coś zmienić, jakoś działać, to może raz jeszcze to przemyśl. Bo jeśli nie masz jasnej wizji tego, co miałoby to być, będzie właśnie „jakoś”. I niewykluczone, że wkrótce Twoja organizacja powiększy grono martwych dusz – fundacji i stowarzyszeń zarejestrowanych, ale nieaktywnych. Natomiast jeśli wizję masz, a nie masz jeszcze pieniędzy, ludzi, może nawet wszystkich potrzebnych kompetencji – nie przejmuj się. Istnieje duża szansa, że jeśli Twój entuzjazm się nie wypali na samym początku, wszystkiego się nauczysz.
Kiedy nasza grupka zapaleńców wiosną 2010 roku zakładała stowarzyszenie, byliśmy zupełnymi nowicjuszami, jeśli chodzi o znajomość prawa, procedur, codzienności organizacji pozarządowej. Mogliśmy liczyć tylko na siebie nawzajem, bez wsparcia z zewnątrz. Ale jedno na pewno mieliśmy: wizję. I była to wizja wyjątkowo klarowna. Do tego stopnia, że oczami wyobraźni widzieliśmy naszą przyszłą siedzibę, tak, fizycznie istniejące miejsce na Muranowie, które będzie ożywiać okolicę. Co więcej, to miejsce było – przynajmniej dla mnie – najbardziej realne z możliwych. Zanim jeszcze pojawił się pomysł założenia stowarzyszenia, wyobrażałam sobie, że puste podwórko w kształcie ronda przy ulicy Andersa 13, obok którego przechodziłam niemal codziennie, patrząc na świecące pustkami miejsca po siedzibach firm i zakładów usługowych na parterze, wreszcie wypełnia życie. Czy wiedziałam, że za dwa lata urząd dzielnicy ogłosi konkursy na ich zagospodarowanie dla organizacji pozarządowych, że z innymi osobami zapragniemy stworzyć organizację, wystartujemy w konkursie i zaczniemy wynajmować lokal właśnie w tym podwórku? Oczywiście, że nie. Ale od takich marzeń wszystko się zaczyna. One też później dodają motywacji, kiedy natrafia się na wyboje. Że jest w tym sporo metafizyki? Owszem, ale każdy, kto cokolwiek w życiu stworzył, przyzna, że pomysły rodzą się właśnie z takich irracjonalnych impulsów i obrazów, o których nawet niekiedy wstyd było mówić głośno, bo otoczenie pukało się w głowę.
Tuż przed założeniem stowarzyszenia, gdy z zapałem dzieliłam się ze znajomymi informacjami o tym, jak ogromny potencjał ma warszawskie osiedle Muranów, też napotykałam głównie dziwne spojrzenia. „No co ty? – słyszałam czasem. – To sypialnia, w dodatku mieszkają tam głównie starsze osoby.” Nasza wizja nie miała wiele wspólnego z ówczesną rzeczywistością, wybiegała mocno w przód. Widzieliśmy w Stacji Muranów organizację, której działania ożywiają okolicę, sprawiają, że coraz więcej mieszkańców zaczyna interesować się przeszłością miejsca i przekonuje się, że w trudnej historii Muranowa paradoksalnie tkwi największa wartość, także i dla nich. A przy okazji widzieliśmy miejsce, w którym będziemy to wszystko realizować, miejsce wielofunkcjonalne, w którym dobrze czują się zarówno okoliczni sąsiedzi, jak i odwiedzający Muranów turyści. Gdzie jest kawa, można usiąść, popracować, ale też wziąć udział w spotkaniu, warsztatach, obejrzeć wystawę, dowiedzieć się czegoś o okolicy. Byłam mocno przywiązana do tego obrazu, na tyle mocno, by nie ulec zniechęcającym komentarzom – i na szczęście podobnie myślało jeszcze kilkanaście innych osób. Tyle, żeby później z satysfakcją móc powiedzieć sceptykom: „A widzicie? Udało się”, ten pierwszy, podstawowy etap nie wystarczy. Rzeczoną wizję, nawet najbardziej odlotową, należy przełożyć na cele, a następnie na projekty. I w każdym z tych punktów potrzebna już jest maksymalna precyzja i konkret.
Spójrzmy na nasz przypadek pod tym kątem. A więc o ile wizja „otwartego miejsca na Muranowie” była pięknym obrazkiem, bez zastanawiania się, na czym właściwie polega bieżąca działalność stowarzyszenia i skąd wziąć lokal, to cele prowadzące do jej realizacji da się już sformułować konkretnie: zarejestrować organizację pozarządową, znaleźć dla niej siedzibę i przeobrazić ją stopniowo w miejsce, które się nam marzy, oraz stworzyć program działań, który krok po kroku pozwoli zmaterializować się naszej wizji organizacji ożywiającej okolicę, edukującej kulturalnie i aktywizującej mieszkańców.
Te cele każda organizacja zapisuje w statucie w jednym z pierwszych punktów, w którym mowa jest o jej zakresie działania. Nawet jeśli tworzy się statut na bazie gotowego wzorca z internetu (tak, my też korzystaliśmy z takiej ściągawki), w tym punkcie nie warto stosować metody „kopiuj/wklej”. Każdy, kto ma jasną wizję przyszłości swojej organizacji, choćby w tym momencie była mikroskopijnym, złożonym z dwóch osób tworem, powinien się mocno zastanowić nad sformułowaniem celów – one będą czymś w rodzaju kompasu, który pozwoli organizacji orientować się w chwilach zamętu i obierać na nowo ustalony kurs. Następnie cele należy przełożyć je na projekty, które z kolei rozbija się na poszczególne zadania.
Przykładowo, jeśli celem jest stworzenie miejsca otwartego dla lokalnej społeczności, projektem będzie pozyskanie takiego miejsca i przystosowanie go do naszych potrzeb. Konkretnymi zadaniami zaś – rozeznanie, czy miasto/dzielnica/podmiot administrujący nieruchomościami/prywatny właściciel dysponuje lokalami, które mogłyby nas interesować i które są w naszym zasięgu, określenie, ile jesteśmy zdolni zapłacić za wynajem, dopytanie, czy jako organizacja pozarządowa możemy liczyć na ulgi, stworzenie planu działań w lokalu i biznesplanu (bo jakoś będziemy musieli zarabiać na czynsz i opłaty), a następnie: wystartowanie w konkursie/przetargu, przystosowanie lokalu do naszych potrzeb itp.
Jeśli chcemy stworzyć program działań dla mieszkańców (cel), projektem będzie – jak w naszym przypadku – każde przedsięwzięcie wpisujące się w ten program, jak kiermasz książek na ulicy Nowolipki, nasze pierwsze działanie skierowane do lokalnych odbiorców. Realizowaliśmy je będąc jeszcze organizacją w trakcie rejestracji (nie wpisaną do KRS), nie mając siedziby i pieniędzy. Zadaniami w ramach tego projektu było więc m.in.: wymyśleć program, znaleźć uczestników (np. antykwariuszy chętnych do wystawienia swojej oferty na prowizorycznych ulicznych straganach), zapewnienie kilku dodatkowych atrakcji: znalezienie osób lub organizacji, które zechciałyby przybliżyć uczestnikom historię ulicy, znalezienie miejsca, w którym mogliby dać wykład/prezentację, znalezienie organizacji lub wolontariuszy, którzy mogliby zająć się obecnymi na wydarzeniu dziećmi organizując dla nich warsztat, wypromowanie projektu – i podzielenie się zadaniami wewnątrz organizacji. I tu wracamy do kwestii pieniędzy, o której będziemy jeszcze nie raz wspominać na naszych webinarach, w tekstach i filmach. Po dziesięcioletnim doświadczeniu pracy w organizacji pozarządowej muszę napisać z całym przekonaniem, że pieniądze, owszem, są przydatne i trzeba nauczyć się je pozyskiwać, ale jeśli naprawdę chce się działać, można to zrobić i z przysłowiowym zerem na koncie. Czasem, paradoksalnie, nawet tak jest znacznie szybciej i prościej, niż gdy realizuje się projekt w dużej instytucji dysponującej wielomilionowym budżetem! A to dlatego, że dąży się przede wszystkim do tego, żeby się udało, mobilizuje otoczenie, podejmuje decyzje szybko i nie zastanawia się nad tym, co się może nie udać (im organizacja większa, tym mniej skora do ryzyka, niestety). Wtedy, w 2010 roku, dzięki zaangażowaniu różnych chętnych do włączenia się w projekt osób, zorganizowaliśmy całodniowe uliczne wydarzenie niemal całkowicie za darmo, jeśli nie licząc może stu złotych wydanych przez członków stowarzyszenia na druk plakatów. Traktowaliśmy to też jako inwestycję swojego czasu i umiejętności na przyszłość. Bynajmniej nie chciałabym namawiać do tego, by w taki partyzancki sposób funkcjonować przez cały czas, bo w miarę, jak organizacja będzie krzepnąć, powinna uczyć się pozyskiwać środki z różnych źródeł, ale na początku lepiej zrobić coś „na wariackich papierach” niż powstrzymywać się od działania. Tym bardziej, że pierwszy udany projekt da nam zastrzyk entuzjazmu na przyszłość albo – jeśli pójdzie nie po naszej myśli – pozwoli zastanowić się, co robimy nie tak i skorygować cele albo przeformułować podejście do realizacji projektów.